Blog Emila Strzeszewskiego

Latest Post

Dlaczego nie lubię skrótów

image

Są takie środowiska, które lobbują trend pisania na skróty. Pisanie na skróty występuje wtedy, kiedy pisarz stara się upodobnić język pisany do języka mówionego. Mowa rządzi się swoimi prawami i uzasadnione jest powiedzieć w rozmowie między ludźmi, iż:
– Widzisz Adama i Ewę? Oni się kochają.
To mówi Zenek do Edyty. Zenek Edytę zna od dawna. Studiowali razem, choć na innych kierunkach, teraz pracują w jednej firmie, choć na innych stanowiskach. Dogadują się świetnie, bo znają swoje upodobania oraz antypatie. Wiedzą też, o czym lub o kim mówią. Jeśli komentują coś w tak prosty sposób, to znaczy, że znają nie tylko Adama i Ewę (widzą ich codziennie w pracy, widzą ich zaloty, taniec godowy), ale też wiedzą, że mogą dokładnie to do siebie powiedzieć. Nie muszą opisywać całej sytuacji, przedstawiać historii relacji Adama z Ewą, wyprowadzać dowody na poparcie swoich słów. Oni to WIEDZĄ. Mogą więc mówić skrótem – jest tak, a tak. W domyśle – bo przecież widziałeś/aś sam/a, jak to z tym Adamem i Ewą było od dawna. Oczywiście mogą się mylić, ale według nich jest to po prostu prawda, będą więc za nią optować.
Czemu w tej prostej wypowiedzi dialogowej tkwi według mnie głęboka wina pisarza używającego tak prostych środków do opisu rzeczywistości odautorskiej?
Bo o ile w mowie uchodzi robić skróty myślowe (służą one ekonomii myślenia oraz oszczędzeniu czasu na komunikację – mowa musi znaleźć najbardziej efektywny sposób do przekazania treści), o tyle w pisaniu nie. Dlaczego nie?
Zróbmy mały eksperyment myślowy.

Wyobraź sobie, Czytelniku, że faktycznie znasz Adama i Ewę. Dowolnego Adama i dowolną Ewę. Mają się oni według Ciebie ku sobie dość znacząco. Na tyle, że choć nie zostali jeszcze parą, to ewidentnie do tego dążą.
A teraz wyobraź sobie, że wychodzisz na ulicę, zagadujesz pierwszego z brzegu przechodnia i mówisz mu:
– Widzisz Adama i Ewę? Oni się kochają.
Widzisz już, Czytelniku, do czego dążę?

A teraz odwróćmy role. Wyobraź sobie, że jesteś tym przechodniem, pierwszym z brzegu. I podchodzi do Ciebie ktokolwiek mówiąc Ci:
– Widzisz Adama i Ewę? Oni się kochają.
Jak się z tym czujesz? Co robisz?
Powiem Ci, jak ja się czuję. I co robię.

Czuję się dziwnie. Względnie – czuję się zaszczuty, prowokowany. Czuję się przestraszony, bo podchodzi do mnie nieznany mi gość, by powiedzieć mi jakąś bzdurę o ludziach, o których nie mam pojęcia. Nie mam też pojęcia, czy oby na pewno mówi mi o jakichś konkretnych ludziach, nie zaś głosach w jego głowie.
Robię zaś jedno z trojga:
1. Odpowiadam:
– No spoko, cześć, miłego dnia!
Po czym najzwyczajniej w świecie oddalam się strategicznie, nie zapominając o oglądaniu się za siebie.
2. Oddalam się strategicznie, nie zapominając o oglądaniu się za siebie.
3. Daję mu w mordę, bo czuję się zagrożony, a w takiej sytuacji pewniej mi wyprzedzić niebezpieczeństwo. Najlepszą obroną jest atak.

Każdy pisarz przychodzi do czytelnika jak ten przypadkowy koleś do pierwszego z brzegu przechodnia. Żaden pisarz nie zna swojego czytelnika. Pod tym pojęciem mam na myśli ogół wszystkich, którzy przeczytali dany utwór. Ja osobiście znam kilku swoich czytelników, ale nigdy do głowy mi nie przyszło, abym miał pisać tak, jak z nimi rozmawiam. Gdybym tak robił, wyglądałbym jak wariat dla pozostałych czytelników. Podczas pisania więc nie znam żadnego z moich czytelników, dzięki temu nie ulegam presji używania mowy, zamiast pisma.
Nie lubię chodzić na skróty. Nie lubię literatury, która chodzi na skróty. Nie lubię prostych, szybkich zdań, które od razu wykładają mi kawę na ławę. Czuję wtedy, że się mnie nie docenia jako czytelnika. Jeśli autor nie pozostawia mi przestrzeni do rozmyślania nad tym, co właśnie napisał, nie lubię tego autora.
Oczywiście od tej reguły są wyjątki, ale o tym za moment.
Spójrzcie na takie właśnie proste, szybkie, skrótowe zdania:
„Lidia polubiła Olę, gdyż opieka nad małą była niezbyt skomplikowana”.
„Marcin uważał Martę za piękną dziewczynę, więc zaprosił ją na randkę”.
„Mógł się spóźnić, więc wziął taksówkę”.
„Wyjął broń i zaczął strzelać”.
„Przeraziło go to”.
To są przykłady tego, jak zwykle nie należy pisać. Oczywiście te zdania są perfekcyjnie poprawne i nie sposób uniknąć ich wszystkich w toku długiej opowieści. Skrótowce przydają się, gdy nie autor nie chce, aby jakaś wypowiedź zdominowała opowieść, aby odciągnęła uwagę od rzeczy istotnej. Zwykle są one konieczne, ale nie są celem samym w sobie.

Gdy opisuje się bójkę, lepiej nie pisać:
„Grzegorz zacisnął pięść, przeczuwając nadchodzące zagrożenie. Dwie godziny wcześniej ta sama dłoń głaskała połyskujące włosy Beaty i lepiej byłoby prawdopodobnie, aby tak zostało. Rzeczywistość okazała się jednak inna, brutalna oraz zaskakująca. Przechodziła płynnie z lekkości bytu w ciężkie skurwysyństwo codzienności ulicznej. Na ulicy nikt nie może czuć się bezpiecznie – pomyślał Grzegorz”.
O wiele lepiej przydałoby się kilka skrótowców, dwa-trzy krótkie zdania-bomby, które przyspieszą akcję, prawda?
Ale to przecież całkiem niezły fragment, nie sądzicie? Wprowadza od razu pole do rozważań nad bohaterem oraz jego życiem wewnętrznym. Czytelnik dowiaduje się, że bohater-Grzegorz jest w istocie wrażliwym facetem i darzy uczuciem swoją potencjalną wybrankę-Beatę, która musi być fajną kobitką, skoro ma połyskujące włosy, do których głaskania dłoń sama się garnie. Jednocześnie Grzegorz jest w emocjonalnym rozkroku, bo oto w tej właśnie chwili zaciska pięści, przygotowując się do bitki, w której tak naprawdę nie chce uczestniczyć, ale przecież będzie, bo musi.
A gdyby tak teraz, tuż po tym fragmencie, rzucić mocnego skrótowca?
„I właśnie w tej chwili typ rozkurwił mu nos”.
Można by się spytać, po co ta agresja słowna? Po co ta mowa? „Rozkurwił” to kolokwializm, wulgaryzm, zwykle zbędny w narracji słownej, pisanej. Można powiedzieć:
„I właśnie wtedy trafił go cios”.
Ale trzymajmy się jednak tego nieszczęsnego „rozkurwił”. Dlaczego? Bo wzmacnia przekaz. Bo jednoznacznie daje znak, że ta bójka jest brutalna i kontrastuje to mocno z innym życiem bohatera-Grzegorza, w którym preferuje raczej głaskanie. Grzegorz jawi się kryształowo, zaś napastnik jak osoba bez znaczenia, tyle że zbędnie dzika, brutalna, pierwotna. Dodatkowo skrótowiec wzmacnia przekaz wcześniejszego, dość rozwlekłego fragmentu i go równoważy. Jest więc konieczny, ale też użyty w odpowiednich okolicznościach jest smaczny literacko.
A gdybym teraz powiedział Ci, Czytelniku, że Grzegorz jest negatywnym bohaterem tej opowieści, zaś cios napastnika był kompletnie uzasadniony? Musisz mi uwierzyć na słowo, aktualnie nie piszę o żadnym Grzegorzu, Beacie i typie, co rozkurwia nosy, ale mógłbym. I zrobiłbym to tak, że polubiłbyś Grzegorza, który jest typem skurwiela, któremu faktycznie ten cios się należy.

Gdybym pisał cały utwór skrótowcami, nie potrafiłbym pisać literatury. Przyjęło się, że akcję w utworach pisze się szybko, prosto, na temat. Bo taka właśnie jest akcja, szybka, prosta i na temat. Ale jeśli ją wydłużyć, dodaje się jakąś wartość, rozwija bohaterów, pokazuje ich w pewnej relacji do rzeczywistości oraz do siebie wzajemnie.
No chyba, że pisze się powieść sensacyjną. Tam akcja musi mieć większą rolę i jest jej znacznie więcej. Ale koniec końców, nawet w sensacji chodzi o relacje bohaterów do rzeczywistości oraz do siebie wzajemnie. Rambo jest psychicznym wrakiem, w wiecznej depresji, trochę typem ostatniego sprawiedliwego, który musi używać siły, bo na słowa już sił nie starczy. Żołnierz walczący z Predatorem (gra go Arnie, zabijcie mnie, nie pamiętam, jak się ta postać nazywała), to silny, prostolinijny gość, który spotkał się z nieznanym i zmaga się z jego poznaniem, aby to pokonać. Terminator to zaś film głęboko filozoficzny i jestem w stanie to udowodnić, co już zresztą robiłem na prelekcjach na Avangardzie oraz Polconie 2014. Kiedyś zrobię to na blogu.

Można też powiedzieć, że pisanie zdań wielokrotnie złożonych, tak pod względem stylistycznym, jak i psychologicznym, znacznie wydłuży utwór. Otóż wcale nie. Ja staram się tak pisać, a moje dwie powieści mieszczą się w 250 stronach każda. W każdym zdaniu chcę po prostu powiedzieć wszystko, ale w sposób, aby czytelnik jeszcze mógł sobie sam interpretować oraz dopowiedzieć to, co mu pasuje.
Mówią o mnie, że mam język poetycki. To prawda jedynie połowiczna. Lubię wszak używać ozdobników, przymiotników, dookreśleń, przepadam za porównaniami oraz metaforami. Nie każdy pisarz to lubi, to dobrze. Dzięki temu mój język się wyróżnia. O to chodzi. Nie sztuką jest pisać jak reszta. Na co mi taśmowe produkcje skrótowców, jeszcze na dodatek w trylogiach, tetralogiach, rozwleczonych na tysiącach stron? Jeśli bowiem napisze się takiego skrótowca, trzeba go potem uzasadnić, ergo – rozbudować.
Wróćmy do tego przykładu:
„Lidia polubiła Olę, gdyż opieka nad małą była niezbyt skomplikowana”.
Napisanie tego zdania grozi napisaniem kilku następnych. Bowiem oto trzeba wyjaśnić, kim jest Lidia; kim jest Ola; dlaczego Lidia opiekuje się Olą; dlaczego Ola potrzebuje opieki; kim są rodzice Oli i dlaczego wynajmują Lidię do opieki; czemu opieka nad Olą nie jest skomplikowana; o co właściwie chodzi.
Do każdego skrótowca, pochodzącego z mowy, trzeba znać cały kontekst. Otóż czytelnik musi być jak Zenek i Edyta ze wstępu tej notki – musi WIEDZIEĆ coś na pewno, aby taki skrót myślowy zrozumieć.
Do jednego skrótowca potrzebuje się albo kilku do kilkunastu innych skrótowców, albo jednego lub dwóch rozbudowanych zdań, które nakreślą relacje między bohaterami, a rzeczywistością, a także między bohaterami wzajemnie.
Jest to gra niekoniecznie warta świeczki.
Piszę więc poetycko, ale jednocześnie bardzo konkretnie. Czy się opłaca? Cóż, dwie powieści oraz kilka opowiadań zebrało dobre recenzje. Utwory te są też cenione przez czytelników. Oczywiście nie docieram jeszcze tak szeroko, jak bym chciał, więc pula porównawcza jest niewielka, ale mam nadzieję, że to tylko kwestia czasu. Traktuję bowiem czytelnika jak partnera i chcę dać mu inną jakość, aby zobaczył, że proza jest prozą, nie zaś mową.
Bo pogadać można z kumplem, a poczytać można książkę.
Czego sobie oraz Wam życzę.
Nie piszcie na skróty (chyba, że trzeba) i nie czytajcie na skróty (bo po co?).

Ród

Bio

Pisarz, redaktor, dziennikarz, social media nędza. Założyciel i były redaktor naczelny e‑zinu „Creatio Fantastica”. Publikował w „Magazynie Fantastycznym”, „Fantastyce - Wydaniu Specjalnym”, „Fantasy & Science Fiction” oraz w antologiach „City 1” i „Rok po końcu świata”. Finalista konkursu Uniwersytetu Jagiellońskiego na tekst literacko-naukowy „Futuronauta”. Debiutował książkowo w wydawnictwie Powergraph steampunkową powieścią „Ektenia”. Powieść „Ród” ukazała się nakładem Genius Creations we wrześniu 2014 roku.
Follow Miejsce na krawędzi szeptu on WordPress.com