Właśnie czytasz
Ciekawostki, Nonsensowne wpisy, soliloquia

Goodbye Olsztyn

800px-Schloss_AllensteinSpędziłem w Olsztynie blisko dziewięć lat z krótką przerwą na powrót do rodzinnej Ostrołęki, do której wpadłem po żonę. Dziewięć lat to szmat czasu. To czuje się w kościach. Miasto odbija się w człowieku, człowiek zapada się w mieście. Poznałem te miejsce dogłębnie, z różnych perspektyw. Najpierw oczywiście tej najdzikszej, studenckiej.

Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, to napis „Narew Ostrołęka” na murze budynku na Starym Mieście. Potem był drugi, jeszcze bardziej znaczący malunek na ścianie bloku na Podgrodziu. Dziś jest zamalowany, więc pozwolę sobie go przytoczyć, aby pamięć o tym dziele nie zanikła:

Boże pozwól bym potrafił
Gdy ojczyzna mnie zawoła
Zamiast piersi wypiąć dupę
Bo ta ropa nie jest moja

Od samego początku więc wydał mi się Olsztyn miastem oswojonego absurdu. Wrażenie to spotęgował dodatkowo widok baraku, szumnie nazywanego Instytutem Filozofii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Bez narażania się na przesadę można stwierdzić, iż była to typowa obora nawet nie udająca akademickiego gmachu.

Pokochałem ją od razu. Miałem spędzić tam trzy lata (o ile dobrze pamiętam), studiując dzieła Platona, Arystotelesa i Innych, których zapisuję tu z wielkiej litery nieco przekornie, aby ukazać kontrast między ich inteligencją oraz wiedzą, a budą, w której przyszło im po śmierci przemawiać do studentów ustami wykładowców.

Potem przeniesiono nas do nowego Wydziału Humanistycznego, który z niewiadomego powodu posiadał latarnie wewnątrz budynku, zamiast na zewnątrz. To kochałem już znacznie mniej, natomiast i tak w końcu dostałem tam własny pokój jako doktorant. Dziś przepycha się w nim łokciami siedmiu ludzi, co i tak jest komfortową sytuacją, bo wcześniej było nas tam coś koło dziesięciu.

Mieszkałem w wielu lokalach. Miniakademik, z którego mnie współlokatorzy wywalili, bo wolałem balować z filozoficzną bracią, zamiast z nimi; pełnoprawny akademik, z którego praktycznie nie wychodziłem, bo zawsze coś ciekawego się działo; kilka pokoi jednoosobowych w jakichś ruderach z dziurami w ścianach prowadzącymi wprost do kuchni; w mieszkaniu z właścicielem, który okazał się taksówkarzem alkoholikiem i lubił smażyć kradziony mi boczek wprost na kuchence gazowej przez co raz prawie spalił chałupę.

W chwili, gdy piszę te słowa, leżę na balkonie w kawalerce z widokiem na kałużę, która robi za jezioro, a kibice Stomilu właśnie zachwycają się moim kotem harcującym na zielonej trawce pełnej niedopałków. Do tego kota już tylko stomilowcy podchodzą. Resztę sterroryzował. Największym jego wyczynem było pogonienie wielkiego, czarnego labradora. Kocham tego sierściucha.

Największym absurdem Olsztyna jest to, iż nikt nie czuje się tu jak u siebie. Pokutuje przekonanie, iż któregoś dnia wrócą tu ci, którzy byli tu od zbyt dawna. To zawsze było pruskie. Teraz jest niczyje. Na pewno nie polskie.

Życie w Olsztynie polega więc na bezwzględnym zmaganiu się z paranoją. Jest lawirowaniem między dzisiaj i wczoraj. Nigdy nie ma jutra. Jutro to luksus nieobecny w tym miejscu. I jak sądzę – niechciany.

Wychodzi mi obraz miasta pogrążonego w beznadziei, jednak nie jest tak w istocie. Tu po prostu czas toczy się inaczej, a przestrzeń dopasowuje się do niego. Entropia działa nieubłaganie lecz chyba wolniej, niż gdzie indziej. Tu absurd buduje, nie niszczy.

Po co więc opuszczam Olsztyn? Bo przecież uciekam, poddaję się, rejteruję. Już oczekuje dach pod warszawskim niebem, już plączą się nici życia prywatnego oraz zawodowego (a właśnie – pracy szukam, dajcie znać jak będziecie mnie potrzebować, potrafię parzyć dobrą kawę). Olsztyn już czuje, że wyjeżdżam i że wypadał będę jedynie okazjonalnie. Po co więc?

Bo już wszystko mi dałeś, Olsztynie, co mogłeś. Więc biorę cię w kieszeń i niosę gdzie indziej, tworząc przystań absurdu w stolicy. Mam nadzieję, że znajdziesz tam, Olsztynie, ciepłe miejsce dla siebie.

Ja nie wiem, czy znajdę. Mam wrażenie obcości, niechęci. Myśli spowija nieprzenikniony mrok. Po raz pierwszy w życiu tak naprawdę nie wiem, co robię. Obym dowiedział się na miejscu.

About Emil Strzeszewski

Pisarz, redaktor, dziennikarz, social media nędza. Założyciel i były redaktor naczelny e‑zinu „Creatio Fantastica”. Publikował w „Magazynie Fantastycznym”, „Fantastyce - Wydaniu Specjalnym”, „Fantasy & Science Fiction” oraz w antologiach „City 1” i „Rok po końcu świata”. Finalista konkursu Uniwersytetu Jagiellońskiego na tekst literacko-naukowy „Futuronauta”. Debiutował książkowo w wydawnictwie Powergraph steampunkową powieścią „Ektenia”. Powieść „Ród” ukazała się nakładem Genius Creations we wrześniu 2014 roku.

Dyskusja

Jedna myśl w temacie “Goodbye Olsztyn

  1. Skąd się bierze u fantastów ta dziwna miłość do wrednych sierściuchów?

    Posted by tsa | 24 czerwca, 2013, 1:25 pm

Dodaj komentarz

Odwiedzono mnie

  • 70 034 razy